Majowe spotkanie DKK. Uczestnicy poznali historię filii obozu koncentracyjnego Ravensbrück [foto]

Historia filii obozu koncentracyjnego Ravensbrück staje się w dużym stopniu znana. Zdania informacyjne o tym terenie, lokalnych regionalistów stają się coraz bardziej słyszalne wśród mieszkańców naszego miasta. Dodatkowo, gmina Chojna zapowiada, że w październiku odbędzie się premiera filmu dokumentalnego o filii obozu, który niegdyś znajdował się na terenie osiedla lotnisko.

Dyskusyjny Klub Książki to cykl spotkań ludzi, którzy nie tylko swój wolny czas poświęcają książkom ale również historii Chojny. Stąd, dzisiejsze spotkanie (tj. 20 maja) było przeznaczone poznaniem historii filii obozu koncentracyjnego Ravensbrück. Uczestnicy mieli okazję spotkać się z regionalistami i przewodnikami - Ryszardem Mizgierem, Henrykiem Barszczewskim i Andrzejem Krywalewiczem. To oni z wielką pasją i zaangażowaniem w poszukiwaniu dokumentów i relacji świadków - opowiadają o historii naszej miejscowości.

Nasze chojeńskie lotnisko znajduje się na południe od centrum miasta i zostało zbudowane w latach 30. XX wieku jako lotnisko polowe. W czasie II wojny światowej zostało znacznie rozbudowane, w tym zbudowano pasy startowe, aby umożliwić lądowanie większych samolotów. Przy rozbudowie wykorzystano kobiety z filii obozu Ravensbrück, który ulokowany był w dzisiejszym wąwozie.

Wspomnienia z pobytu w obozie Königsberg/Neumark (wersja skrócona)
Salomea Anna Jelinowska (z domu Modzelewska), nr obozowy 72420

Transport, którym jechała grupa więźniarek, wyjechał z Ravensbrück wieczorem 19.10.1944 r. Jechałyśmy pociągiem towarowym, wagonami bydlęcymi. Wagonie było o tyle luźno, że można było usiąść – oczywiście na podłodze. Dokuczał chłód, bo ubrania jakie dostałyśmy przy przyjęciu do obozu w Ravensbrück nie były dostosowane do tej pory roku. W większości były to ubrania odbierane więźniarkom przy wtrącaniu do obozu. Na plecach i na dolnej części spódnicy z przodu były pomalowane olejną farbą dwie krzyżujące się ukośnie białe linie.

Po przyjeździe do obozu w Chojnie zostałyśmy przydzielone do baraków.

Od następnego ranka rozpoczęło się „normalne” życie obozowe: rano apel, pobranie prowiantu i wymarsz w kolumnie do przydzielonej na ten dzień pracy. Rano dostawałyśmy gorącą kawę – podobno z żołędzi – oczywiście bez cukru – i niewielki przydział chleba – sądzę, że było to ok. ¼ kg. Chleb był przeznaczony na cały dzień. Dla przetrwania w tych warunkach należało zmusić się silną wolą, aby nie zjeść od razu całego przydziału. Wtedy jednak należało pozostałej części bardzo pilnować, aby nie została ukradziona. W ciągu dnia dostawałyśmy jeszcze zupę – najczęściej z obierzyn ziemniaków i liśćmi jarmużu, a wieczorem znów kawę.

Praca polegała na przebudowie i rozbudowie lotniska, głównie na robotach ziemnych. Ziemię wybierałyśmy łopatami lub szuflami i ładowałyśmy na małe wagoniki, ciągnięte przez lokomotywkę. Operatorem lokomotywki był Niemiec spośród nadzorców naszej pracy. Często w taki sposób wypuszczał parę, aby parzyć więźniarki wrzucające ziemię do wagonika.

Nie przypominam sobie skąd mam te wiadomości, ale takie było przekonanie wśród nas – więźniarek, że przebudowywane lotnisko było lotniskiem sportowym, służącym Hitlerjugend, a baraki, w których byłyśmy zakwaterowane, wykorzystywano w czasie obozów letnich tej organizacji. Przebudowa lotniska miała na celu przystosowanie go do celów wojskowych.

Przez długi czas w barakach spałyśmy na betonowych podłogach, zrobionych z płyt chodnikowych. W pewnym okresie, z powodu zimna i wilgoci, dostałyśmy trochę słomy. W tym celu wydzielała się część więźniarek, które zbierały słomę na pobliskim polu, tam też były dosypywane – tak, by starczyło na kilka dni. Jednak po kilku dniach słomy było już tylko tyle, że można było na nią postawić buty i to nie zawsze. Przy tym podłożu niemożliwe było używanie odzieży roboczej. Nosiliśmy te ubrania, w których dostaliśmy się do obozu. Ubrania były sztywne od brudu i krwi, niektóre z nich trzymały razem już tylko tektury.

Do dyspozycji była zimna woda do mycia, z czego więźniarki nie korzystały. Służyła tylko do celów higienicznych, polegających na przemywaniu rąk przed jedzeniem i po powrocie z pracy. Mydło było bardzo rzadko, raz na kilka tygodni dostawałyśmy kostkę o wadze 10 g. Każda otrzymywała do powieszenia na szyi karteczkę z numerem obozowym i drugą z własnym nazwiskiem. Tą karteczkę trzymałyśmy zawsze przy sobie i przy każdym wejściu do obozu – do kuchni, do pralni czy do sanitariatów, musiałyśmy ją pokazać. Inaczej byłyśmy bite, kopane, a czasem odesłane z powrotem do baraku.

Dostałam gumową obuwnicę, wyłamującą się od razu w czasie pierwszego marszu do pracy. Od tego czasu chodziłam w drewnianych klapkach.

W czasie, gdy przebywałam w obozie, nigdy nie spotkałam się z niemieckim lekarzem – nawet na apelach, na które musiałyśmy stawić się przed wyjazdem do pracy, nie było ich. Przedostawane „lekarstwa” w postaci małych cukierków przeciwko biegunce, po których więźniarki dostawały ciężkich biegunek, przekształciły mój organizm tak bardzo, że do dzisiaj nie mogę jeść cukierków.


Galeria zdjęć

Polecane odnośniki do wybranych stron jednostek i instytucji

Urząd Komunikacji Elektronicznej

Urząd Komunikacji Elektronicznej

Sprawdź, czy dowód osobisty jest gotowy

Sprawdź, czy dowód osobisty jest gotowy

Serwis informacyjno-usługowy dla przedsiębiorcy

Serwis informacyjno-usługowy dla przedsiębiorcy

Serwis podatkowy

Serwis podatkowy

Pomerania 360

Pomerania 360

Mapa Gminy

Mapa Gminy